Twarde zderzenie z małopolskimi górami

W najgorszych snach nie wyśniłbym sobie takiego scenariusza dzisiejszego zapoznawczego odcinka z Tarnowa do Nowego Sącza. Dość powiedzieć, że etapu nie udało mi się ukończyć. Ale jestem cały i do w tym wszystkim jest najważniejsze. 
Podróż pociągiem z Radomska do Tarnowa nie przysporzyła większych trudności. Na dworcu w Tarnowie znajoma, u której się zatrzymuje zabrała mi sakwy aby łatwiej mi się jechało. Już w samym Tarnowie wiedziałem, że różowo nie będzie. Droga wojewódzka w kierunku Tuchowa nie dość, że wąska to jeszcze ruchliwa niczym autostrada. Gdzie tylko mogłem odbijałem w boczne drogi. Efekt był taki, że nabijałem kilometry ale nie widać było tego w zbliżaniu się do Nowego Sącza. W końcu udało mi się dostać do Tuchowa. Tam na chwilę odwiedziłem Sanktuarium Maryjne i ruszyłem dalej. Znów skręciłem w boczną drogę. I ponownie nakręciłem tylko kilometrów a efektu w postaci zbliżenia się do Nowego Sącza nie było. Mozolnie dojechałem do Gromnika i stamtąd ponownie olbrzymim kolanem z wieloma podjazdami dojechałem do Ciężkowic. Tam zatrzymałem się na dłuższą chwilę aby przespacerować się po skalnym mieście. Ciekawy rezerwat przyrody, który warto odwiedzić. 


Z Ciężkowic pojechałem kawałek droga wojewódzką, ale to było jak igranie z życiem. Skręciłem na miejscowość Pławna i to był chyba największy błąd dzisiejszego dnia. Nie dość, że wjechałem w jakiś labirynt lokalnych dróg to jeszcze licznik przy rowerze zaczął szwankować. Na dobicie pojawiły się czarne chmury, z których wyłoniła się najpierw jedna potem druga burza. Zrobiło się już bardzo późno. Trzeba było powiedzieć pas. Utknąłem na wysokości miejscowości Bruśnik. Zadzwoniłem po znajomą aby zgarnęła mnie z trasy. Nie było innego wyjścia. W oczekiwaniu na transport przypomniała mi się wyprawa na Ukrainę jak na jednym z etapów Gwidon jechał tirem. 

Komentarze