Jeśli już zaczynać sezon to tylko w Garnku

Dwa pomysły miałem na dzisiejsze rozpoczęcie sezonu. Ten priorytetowy trzeba było porzucić już po przejechaniu ledwie kilku kilometrów. Silnie wiejący wiatr nie dawał szans na przejechanie dystansu liczącego w granicach 100 kilometrów. Trzeba było nieco skrócić trasę a ta do Garnka wydawała się idealna. Jadąc ciągiem rowerowo-pieszym przez Radomsko zastanawiałem się jak będzie się przyjeżdżać przez nowe rondo w okolicach mleczarni. Przez lata przejazd w tamtych okolicach przez ulicę był zadaniem strasznym. Trzeba było mocno uważać aby nie stracić koła przez gigantyczne krawężniki. Latami wciskano ludziom bania luki, że inaczej się nie dało a po drugie to w czym może przeszkadzać rowerzyście wysoki krawężnik. Nie ukrywam wielkie ale pozytywne było moje zdziwienie jak wjechałem na rondo a tak krawężniki pościnane do poziomu jezdni. Płynny przejazd bez żadnych turbulencji. Wniosek? Można? Można, trzeba tylko chcieć i zachować zdrowy rozsądek. 
Po opuszczeniu Radomska walcząc z silnym przeciwnym wiatrem jechałem sobie w kierunku Pławna. Po drodze minąłem feralne miejsce gdzie niemal rok temu zostałem staranowany przez bezmózgiego kierowcę. 
W Gidlach zastanawiałem się czy skręcić na Garnek czy do tej miejscowości pojechać tradycyjnie przez Ciężkowice i Cielętniki. Wygrała ta druga opcja głównie z uwagi na fakt, że zwykle w ten sposób jeżdżę. Na rogatkach Dąbrowy Zielonej zrobiłem sobie małą przerwę na gorącego czaju łyk.


Po krótkim postoju ruszyłem dalej. Cały czas musiałem stawiać czoło mocno wiejącemu wiatrowi. Momentami nie da się ukryć, głowę chciało urwać. Kiedy dotarłem do Świętej Anny wiatr nieco zelżał i wyszło nawet słońce. Jadąc nieco szybciej dotarłem do Garnka. Cóż? Miejscowość już niemal kultowa. Dlaczego? Kto czyta bloga regularnie ten wie. Przy wjedzie do tejże miejscowości jest miejsce gdzie można nieco odpocząć. Wszak na liczniku miałem już 45 kilometrów. Dłuższy odpoczynek i można było jechać dalej. Do miejsca wypadku z 2014 roku jednak nie dojechałem. Wcześniej skręciłem na Gidle. Tym czasem wiało trochę w plecy więc i prędkość była nieco większa. Z Gidle przez Pławno śmignąłem na Radomsko. Przy wjeździe do miasta odbiłem na ciąg rowerowo-pieszy i spokojnie dotarłem do domu zaliczając nieco ponad 73 kilometry. 

Komentarze