Opłotkami smakujemy Kurpie

Po wczorajszych drogowych przeżyciach zastanawiałem się co dziś mnie spotka. Z Zosina gdzie stacjonuję sprawnie dotarłem do Łomży. Miasto jest dobrze przygotowane na ruch rowerowy. Dużo jest ciągów rowerowo-pieszych. Nawet wzdłuż swego rodzaju obwodnicy jest miejsce na ścieżkę rowerową. Wszystko to sprawiło, że sprawnie wydostałem się na drogę krajową wiodącą do Ostrołęki. Odległości to ledwie nieco ponad 30 km. Niestety na drodze panuje wolna amerykanka. Na odcinku siedmiu kilometrów dwukrotnie zeschnięto mnie z drogi. Na trzecie nie pozwoliłem salwując się ucieczką w bok na Szczepankowo. I zaczęło się kluczenie po lokalnych drogach. Z jednej strony dobrze się jechało bo ruch praktycznie znikomy. Z drugiej zaś wiedziałem, że nabiję mnóstwo niepotrzebnych kilometrów. Do miejscowości Tarnowo dojechałem bez kłopotów. Tu zaczęły się schody. Wystarczył tylko jeden fragment bez oznakowania i wylądowałem o jedną miejscowość za daleko. Trzeba było kręcić niepotrzebne kilometry. Drogą dedukcji doszedłem, że muszę jechać leśną drogą przez którą wiedzie most, który jest w remoncie. Tak wynikało bynajmniej z tablic informacyjnych. Momentami było bardzo bardzo dużo piachu, którego nie lubię. Na szczęście okazało się, że most na strumyku jest remontowany tylko z nazwy bo żadne prace się tam nie toczą i spokojnie można było przejechać. Możecie sobie wyobrazić moją radość w sklepie jak okazało się, że to poszukiwany przeze mnie Łątczyn. Wiedziałem, że teraz lokalne drogi doprowadzą mnie do Ostrołęki. Ruch mały więc fajnie się jechało. Po dotarciu do rogatek Ostrołęki przeżyłem dwa rozczarowania. Pierwsze to rozkopane do granic możliwości drogi. Oczywiście bez żadnej informacji, że jest w ogóle jakiś remont. Po drugie brak jakichkolwiek oznaczeń jak dojechać do centrum. Z pomocą przyszli mi panowie ze straży miejskiej, którzy podpowiedzieli mi jak w miarę sprawnie dotrzeć do centrum. Jechałem nieco na azymut ale w końcu dotarłem do niewielkiego rynku. Przez jazdę na około oraz przebijanie przez Ostrołękę straciłem jakieś dwie godziny. Na szybko zwiedzam miejscowe Muzeum Kultury Kurpiowskiej i przez most ruszam na Kadzidło. Jestem zły bo przez stracony czas nie mogę choć na chwilę zatrzymać się przy pomniku mauzoleum żołnierzy poległych w bitwie pod Ostrołęką. Pomny porannych doświadczeń jeszcze w Ostrołęce skręcam w boczną drogę na miejscowość Lelis. To było bardzo dobry wybór. Droga znakomita, a ruch praktycznie zerowy. Za Łodziskami jedynie spytałem autochtonów jak dojechać do Kadzidła. Zaopatrzony w niezbędną wiedzę boczną drogą dotarłem do wyznaczonego celu. Podjeżdżam do Skansenu. W biurze nikogo nie ma. To zostawiam rower i zwiedzam. Skansen jest niewielki ale klimatyczny. W jednej z chat zastaję panią przewodnik, która akurat prowadziła warsztaty dla dzieci. Zwiedzając Skansen zastanawiam się dlaczego dwa miejsca wydają się być puste. Po skończonych warsztatach od pani przewodnik dowiedziałem się, że jeden z budynków został podpalony. Co tu dużo mówić. Normalny człowiek tego nie zrobił. 


Przy okazji dowiedziałem się, że są Kurpie "białe" i "zielone". W planach miałem pojechać do miejscowości Łyse słynącej z palm wielkanocnych a następnie do skansenu w Nowogrodzie. Było dość późno, więc skróciłem drogę. Skręciłem na Dąbrówkę. Kilkanaście kilometrów wśród sosnowego boru przy zerowym ruchu sprawiło, że mogłem narzucić mocniejsze tempo. W Dąbrówce zatrzymuje się na małe zakupy. Przy okazji pytam ile jeszcze do Nowogrodu. Sprzedawczyni mówi, że spokojnie 20 km. Mnie wychodziło nieco mniej. Mniejsza o to. Ruszam w kierunku miejscowości Zbójna. Po wyjechaniu na drogę wojewódzką pędzę do Nowogrodu. Nad Narwią jest dobrze zachowany bunkier. Żałuję, że nie mogę tam podjechać gdyż spieszę się do Skansenu. Niepotrzebnie. Okazało się, że wbrew informacjom jakie można znaleźć w internecie skansen jest czynny tylko 16:00. A ja byłem kwadrans po. Nie ukrywam, byłem bardzo zły. Trudno w czwartek trzeba będzie tam pojechać jeszcze raz. Z Nowogrodu postanawiam jechać bocznymi drogami do Łomży. I tu zrobiłem błąd, gdyż narobiłem kilometrów a koniec końców wyjechałem niewiele za Nowogród. Ale za to w jakim miejscu! Wzdłuż drogi wojewódzkiej powitała mnie piękna autostrada rowerowa. Aż w pierwszym sklepie się zatrzymałem pytając czy to mi się przypadkiem nie śni. Delektując się jazdą dotarłem niemal do samej Łomży. Tam oczywiście nieco pobłądziłem aż wyjechałem przy Narwi. Tu już wiem jak jechać. Wszak ten odcinek mam w planach do przejechania jutro. Tak sobie jadąc wzdłuż rzeki w tym fragmentem Green Velo zobaczyłem skręt na Zosin. Krótko mówiąc po wyczerpującym dniu i przejechaniu ponad 153 km dotarłem do bazy noclegowej.   

Komentarze

  1. Świetna wyprawa, uwielbiam skanseny, a na Kurpiach jeszcze nie byłam. Nie odważyłabym sie jednak jechać rowerem, bo nasi kierowcy nie są zbyt mili dla rowerzystów, dla kierowców zresztą też nie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdziwy pasjonat i wyczynowiec. Szerokiej drogi:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurpie to właściwie prawie moje strony �� A w skansenie w Nowodworze nigdy nie byłam. Dobrze wiedzieć, że warto się tam wybrać rowerami. Pozdrawiam ��

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiedziałam, że można aż tyle przejechać rowerem! Ciekawy opis, bardzo fajnie się czytało:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz