Refleksyjnie w Maciejowicach, z uśmiechem w Gołębiu

Powoli zbliża się do końca mój trip po pograniczu Mazowsza i Lubelszczyzny. Dziś z rana ruszyłem w kierunku Maciejowic. Podobnie jak wczoraj musiałem zmagać się z silnie wiejącym wiatrem. Mimo wszystko kolejne kilometry pokonywałem dość sprawnie. W Długowoli zatrzymałem się w spożywczaku, który odwiedził również pan Henio. Starszy jegomość właśnie przyszedł po druga tego dnia flaszynę złocistego trunku mimo, że zegar wskazywał dopiero 9:00 rano. Pokonując kolejne kilometry dotarłem do Maciejowic. Wszedłem do ratusza, gdzie mieści się Muzeum Tadeusza Kościuszki. Żadnego pracownika prócz grupy osób siedzących w jednym pomieszczeniu, która zdawała się mnie nie zauważać. Obejrzałem więc całą wystawę i dopiero podeszła jedna z pań z informacją, że właśnie odbywa się konkurs na dyrektora szkoły i tak w ogóle to kto mnie tu wpuścił bo niby Muzeum dziś zamknięte. Zrobiłem duże oczy. Wszak było otwarte i brak jakiejkolwiek informacji, że dziś zamknięte. Ponieważ zobaczyłem co chciałem to mogłem opuścić pomieszczenie. Udałem się do mieszczącego się tuż obok Urzędu Gminy aby zapytać jak dojechać do Kopca Kościuszki gdyż po drodze nie było ani pół oznakowania. Pani w urzędzie coś mi tam powiedziała, ale nie za dużo. Sprawnie dojechałem do miejscowości Polik, w której już nieco na azymut kierowałem się stronę kopca. Nie ukrywam byłem wściekły, że nie ma żadnych oznaczeń. Pomogli mi nieco autochtoni, którzy powiedzieli mi jak dojechać. I tak trzymając się wskazówek dotarłem na miejsce. Sam kopiec jest mocno zaniedbany. Postanowiłem więc zapytać miejscowych włodarzy jak to jest, że jedyne cenne historycznie miejsce w gminie tak wygląda. O dziwo po powrocie dostąpiłem zaszczytu rozmowy nie tylko z wójtem ale również jego zastępczynią i sekretarzem. Włodarze poinformowali mnie, że są dopiero w gminie od kilku miesięcy i mają świadomość zaniedbań swoich poprzedników. Wypada mieć nadzieję, że szybko coś zrobią choćby w kwestii oznakowań.
Z Maciejowic jadę z wiatrem więc jest to czysta przyjemność. Jadę bardzo szybko, niemal łykając kolejne kilometry. W Długowoli znów robię pauzę. Wraz ze mną do sklepi wszedł a jakże pan Henio kupując pewnie naste piwo tego dnia.
Dojeżdżam do Dęblina. Bez większych problemów docieram do Muzeum Sił Powietrznych. Miejsce jest prawdziwą gratką do miłośników nie tylko lotnictwa ale w ogóle wojskowości.
Cena biletu jest dość przystępna. W opcji za 15 złotych można sobie zrobić zdjęcia w dwóch. Trudno z tego nie skorzystać biorąc pod uwagę fakt, że jeden z nich to JAK-40, którym jeszcze do niedawna latały najważniejsze osoby w naszym państwie.


Takie skrótowe obejrzenie zajmuje około godziny. Osobiście prócz samych samolotów podobały mi się mundury, z również filmów.
Na rogatkach Dęblina dzwonię do Muzeum Nietypowych Rowerów, które zostawiłem sobie na deser. Okazuje się, że będzie ono czynne dopiero za godzinę. Mam więc dużo czasu aby tam dotrzeć. Już w samym Gołębiu, w którym mieści się Muzeum podziwiam miejscowy renesansowy Kościół o cechach obronnych oraz położony tuż obok Domek Loretański.
W Muzeum oprócz mnie są jeszcze państwo z dwojgiem wnuków. Wspólnie z właścicielem kolekcji panem Józefem zaczynamy niezwykłą trwającą ponad dwie godziny podróż z różnymi jednośladami. Nie ma co ukrywać pan Józef to prawdziwy pasjonat. Oczywiście można nie tylko zrobić sobie zdjęcia przy wybranych jednośladach ale również się na nich przejechać co nie zawsze jest proste.


Z miejscowości Gołąb, który był finałem moich wojaży kieruję się już prosto do Puław.

Komentarze