Zamek w Iłży z rekordem w tle

Są wyprawy rowerowe, które trzymam w tajemnicy. Zwykle wiedzą o nich tylko nieliczni. Tak było z dzisiejszym atakiem na rekord kilometrów w ciągu jednego dnia.
Jakiś czas temu ułożyłem sobie rowerową wyprawę do Iłży. Dlaczego akurat tam? Po pierwsze jeszcze nigdy tam nie byłem, po drugie są całkiem ładne ruiny zamku i wreszcie po trzecie z szacunkowych wyliczeń wychodziło mi, że organizując taka wyprawę mogę poprawić rekord kilometrów jakie udało mi się przejechać Gwidonem jednego dni.
Biorąc pod uwagę bardzo długi dystans ruszyłem w swoją podróż bladym świtem. Rześkie powietrze sprawiało, że jechało się bardzo przyjemnie. Co ważne od pierwszych kilometrów nogi dobrze "podawały". Jadąc równym tempem, rozsądnie gospodarując siłami pierwszy przystanek zrobiłem sobie tradycyjnie w Przedborzu w sklepie państwa Nowaków.
Z Przedborza ruszyłem w kierunku Końskich. Po drodze czekało na mnie sporo podjazdów, które nie raz już pokonywałem. Tak sobie jechałem aż dotarłem do Rudy Malenieckiej, gdzie tradycyjnie na przydrożnym parkingu zatrzymałem się na drugie śniadanie. Dalej pojechałem na Końskie i Stąporków. Na 100 km w Odrowążu trzeba było uzupełnić zapasy jedzenia, gdyż powoli się kończyły. A i zaczynało mocno przygrzewać skąd zapas picia był nieodzowny.
Kolejny krótki postój zrobiłem dopiero w Wąchocku. tak, tak, tym znanym głównie z dowcipów o sołtysie. A mało kto wie, że w Wąchocku znajduje się opactwo cystersów.
W Wąchocku opuszczam wreszcie ruchliwą DK 42 i jadę na Mirzec i dalej w kierunku Iłży. Początkowo planowałem wjechać do tego miasteczka boczną drogą. Ostatecznie jednak dojechałem do krajowej dziewiątki. Mądre to z mojej strony nie było, ale na szczęście był to odcinek dość krótki i po 155 km dotarłem do Iłży. Z oddali można było podziwiać zamkowe wzgórze gdzie znajdują się resztki zamku biskupów krakowskich.
Oczywiście jak to w Polsce bywa aby wjechać na zamek trzeba było podjechać spory kawałek. Na miejscu czekała na mnie przykra niespodzianka. Baszta, która jest największą atrakcją pozostałości zamku dziś zamknięta. Dzwonię i nieco podenerwowany pytam jak to zamknięte skoro na stronie internetowej jest informacja, że dziś zwiedzanie darmowe! Okazuje się, że darmowe jest tylko zwiedzanie Muzeum. Na szczęście kawałek na basztę dało się wejść co uratowało wyjazd. 


Krótkie zwiedzanie i czas wracać. Aby skorzystać ze skrótu muszę nieść Gwidona po schodach. Zatrzymuje się na dziedzińcu Muzeum. Moim oczom ukazała się pół naga jak się okazało później stażystka. Pan, z którym rozmawiałem doceniając trud przejechanych przeze mnie kilometrów prosi panią stażystkę aby poszła ze mną i wpuściła mnie na basztę. Przy okazji dowiedziałem się, że do Muzeum należy tylko baszta a reszta ruin jest we władaniu miasta. Totalne kuriozum - przyznacie.
Po drugiej wizycie na zamku trzeba było ruszać z powrotem. Jechało się dalej całkiem sympatycznie. Przy wyjeździe z Wąchocka czekał na mnie długi podjazd, który mocno dał mi się we znaki. Zaraz po nim w Parszowie na 188 km dopada mnie kryzys. Trzeba zatrzymać się zjeść, uzupełnić płyny. Po krótkim postoju jadę dalej. Kryzys nie odpuszcza, więc na 223 km trzeba znów się zatrzymać. Już za Końskimi na 241 km zatrzymuje się po raz trzeci na jedzenie. Jadę osłonięty lasami. Poza tym robi się nieco chłodniej. Kryzys powoli odpuszcza. W Fałkowie na 257 km robię ostatnie zakupy. Jeszcze tylko parę podjazdów i jestem w Przedborzu. Na Wierzbowcu ubieram już kamizelkę odblaskową. Powoli nadchodzi noc. A ja miarowym tempem pokonuję kolejne kilometry. W Kietlinie osiąga,m 303 km, a więc wyrównuje swój dotychczasowy rekord. Jeszcze tylko dziewięć i melduję się w domu z nowym rekordem przejechanych kilometrów w ciągu jednego dnia. Od dziś wynosi on 312 km.

Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. Czysty czas przejazdu wyszedł mi bodaj 16 godzin i 6 minut. Poza licznikiem nie używam żadnej nowoczesnej technologii, więc podaję czas z licznika.

      Usuń

Prześlij komentarz